Uwaga, notka zawiera drastyczne zdjęcia! Osoby szczególnie wrażliwe proszę o naciśnięcie X, znajdującego się w prawym górnym rogu ekranu.
Nic nie zapowiadało tej tragedii. Pierwszy raz od kilku dni wstałam prawą nogą i po ogólnym ogarnięciu się zabrałam się za czytanie waszych blogów. Na blogu http://agowepetitki.blogspot.com/ znalazłam przypominajkę dot. karnawałowego makijażu, czemu nie, pomyślałam i radośnie zabrałam się do rękodzieła. Niestety, mimo szczerych chęci mojego nadgarstka, nie był to odpowiedni dzień na karnawałowe mazajki. Różowy wychodził fioletem, a kreska jakimś nieokreślonym gryzmołem. Trudno, pomyślałam ze smutkiem kręcąc głową i zabrałam się za sprzątanie mojego prywatnego placu zabaw na toaletce (a ci, którzy mnie znają, wiedzą, że utrzymywanie porządku podczas malowania nie jest moją mocną stroną ).
Kiedy już wszystko prawie miałam uporządkowane chwyciłam moją kochaną paletkę Inglota, co by odłożyć ją na miejsce. I wtedy wydarzyła się tragedia. Jakimś trafem paletka wyślizgnęła mi się z rąk. Trwało to ułamek sekundy, ale ja oglądałam to w zwolnionym tempie. Ze wszystkimi szczegółami widziałam jak paletka otwiera się w locie, klapka wygina się pod dziwnym kątem, a moje maleństwa roztrzaskują się o listwę z czterema wtyczkami, które obwiniam o śmierć moich dziatek.
Z niecenzuralnymi słowami na ustach zabrałam się do ratowania swojego inglotowego dobytku, z bólem serca zastanawiając się, czemu takie Trudne Sprawy tak często mi się przytrafiają.
Tuż po zdarzeniu.
Polegli:
Ocaleni szczęśliwym zrządzeniem losu:
Przygotowania do reanimacji. W akcji ratunkowej udział wzięli: spirytus, chusteczki, patyczek do rozdrabniania.
Krok pierwszy. Dokładnie rozdrobnienie pozostałej części.
Krok drugi. Dodanie do rozdrobnionego cienia kilku kropli spirytusu.
Krok trzeci. Dociskanie cienia chusteczką i czekanie, aż wyschnie.
Tu: zrozpaczona Estee Lauder, która też w feralnym momencie znajdowała się w paletce.
Po reanimacji:
Prezentacja całości po zdarzeniu.
Na szczęście paletce nic się nie stało, co podbudowało moją wiarę w jakość paletek inglota. Mam nadzieję, że cienie po reanimacji będą miały takie same właściwości, jak przed wypadkiem, no ale to się dopiero okaże.
Potraktujcie ten post z przymrużeniem oka. :) Pozdrawiam.
Strona bloga ciągle jeszcze jest w budowie, więc proszę o wyrozumiałość.
Ojej, nie zazdroszczę ...
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro . :(
OdpowiedzUsuńwspółczuję, znam ten ból niestety:(
OdpowiedzUsuńChyba większość z nas zna ;)
Usuńoj szkoda cieni , ale ciekawe czy będą takie same
OdpowiedzUsuńMi też coś takiego się kiedyś zdarzyło, ale na szczęśćie tylko 1 sie rozsypał całkiem, a kilka było tylko uszczerbionych. Poza tym ta paleta już dwa razy mi się rozwaliła. Gdy poszłam po kolejną, okazało się, że Inglot ma już nowe, z grubego plastiku i z magnesem - można jedną paletkę nałożyć na drugą. Są bardziej poręczne niż ta duża z cienkiego plastiku, także polecam:) I cienie są bezpieczniejsze.
OdpowiedzUsuńNo właśnie będąc ostatnio w inglocie się nad nimi zastanawiałam, ale stwierdziłam, że póki co ta mi wystarczy ;/
UsuńDobrze, ze większość przeszła upadek w stanie nienaruszonym. Lekko mówiąc, byłabym zła:D
OdpowiedzUsuńojej dużo tych cieni Ci sie zniszczyło, szkoda
OdpowiedzUsuńświetnie to ogarnęłaś :)
dobrze, że pokruszyło się mniej niż więcej :) i oby udało się je uratować!
OdpowiedzUsuńdobrze sobie poradziłaś; fajnie znać na przyszłość sposób na "sklejenie" cieni :)
OdpowiedzUsuńmasakra!!! współczuję :-/
OdpowiedzUsuńMasakra. Cisnie mi sie slowo niecenzuralne na usta. Ciekawy pomysl z ratowaniem kolekcji :)
OdpowiedzUsuńNieraz mi się to zdarzało. Widzę, że dało się je jakoś uratować:)
OdpowiedzUsuńSzkoda tych cieni, ale fajnie udało Ci się je uratować :)
OdpowiedzUsuńszkoda, ale dobrze że udało się częśc odratować
OdpowiedzUsuńZ makijażu nici i jeszcze tyle roboty! Gratuluje cierpliwości, udało się to wszystko całkiem nieźle naprawić.
OdpowiedzUsuńja dziś upuściłam moją paletkę do brwi z Essence ;/
OdpowiedzUsuńwyrazy współczucia [*] . .
OdpowiedzUsuń;D
o matko ja bym zawału dostała
OdpowiedzUsuńWłaśnie pierwsze co wpadło mi do głowy, to alkohol. Świetnie sobie poradziłaś z uratowaniem paletki :)
OdpowiedzUsuńo proszę jakie czary mary ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie mi przypomniałaś, że moja paleta została z 3 kotami w domu :/ Boję się wrócić :( Dobrze, że jest sposób na odraotowanie pokruszonego cienia, bo szkoda byłoby wyrzucać.
OdpowiedzUsuńbez stresu. to tylko rzecz :) mnie też moja paleta inglota spadła kiedyś i kilka cieni sie rozpieprzyło. ale nie ratowałam ich. może kiedyś kupię nowe takie same.. albo inne :)
OdpowiedzUsuńoj nie zazdroszczę :(
OdpowiedzUsuńna szczęście takie rzeczy można odratować ;)
Współczuję. Jakby moje cienie zrobiły mi desant, to chyba ściany by się nasłuchały tyle "mięsa", że uszy by zwiędły :D Ja mam jedną paletę na 10 wkładów, a resztę mam w pro5 i pro 3 :) Chciałam kupić kiedyś taką dużą paletę, ale stwierdziłam, że jakby mi tak wszystkie spadły, to nie byłabym zbyt zadowolona :D
OdpowiedzUsuńOczywiście zamieszczę recenzję peelingu :)
dobrze, że udało się uratować :)
OdpowiedzUsuńBiedne inglociaki, biedne. :/ Tak rozpaść się w pył i zostać uratowanym przez alkohol. :)
OdpowiedzUsuńBiedne inglotki. Mam nadzieję, że po reanimacji szybko odzyskają dawną spawnośc i właściwości ;)
OdpowiedzUsuńOwszem biedne, ale już sprawdzałam po reanimacji są takie, jak dawniej. Victory!
OdpowiedzUsuńojj... na widok potłuczonych cieni ściska mi serce... tylko nie spirytus salicylowy.... na przyszłość cokolwiek potłuczonego masz prasować - tylko zwykły spirytus lub wódka albo wódka :)
OdpowiedzUsuńO NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE! JAKA TRAGEDIA! ja dzis upuściłam NOWY tak nowy róż do policzkow z LOREAL i nie miałam pojecia że to dziala tak ze spirytusem :(
OdpowiedzUsuńmnie też się tak zdarza :) na szczęście nie z całą paletą :D
OdpowiedzUsuńładnie uratowałaś cienie!